Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/342

Ta strona została przepisana.

— Mówiłem zatem, że dochody pana, są skromne, a w tym przeklętym kraju mieć dochody, skromne czy znaczne, to nie wszystko, trzeba jeszcze, żeby je wypłacano! Otóż, jeśli panu brak pieniędzy, żeby wynająć małą willę, gdzie w zakątku Anglii... nie jestem i ja bogaty, mam tylko swój żołd, ale pozwolił mi zaoszczędzić kilkaset ludwików; od towarzysza broni przyjąć można: chce pan? Po zawarciu pokoju, jak pan mówi, odda mi pan.
— Dosyć! dosyć! — rzekł margrabia — znasz mnie dopiero od wczoraj, generale, i traktujesz mnie, jakbym był twoim przyjacielem od lat dwudziestu.
Stary Wandejczyk podrapał się w ucho i, jakby mówiąc do siebie:
— W jaki sposób, do dyabła, odwdzięczę się panu! kiedykolwiek za to, co pan dla mnie robi? — spytał.
— A zatem pan przyjmuje?
— Nie, nie! odmawiam.
— Ale pan wyjeżdża?
— Zostaję.
— Niechaj więc Bóg ma pana w swojej opiece — rzekł stary generał zniecierpliwiony — być może, iż przypadek... niech go dyabli porwą... sprawi, że staniemy znów oko w oko, jak niegdyś; ale teraz znam pana i, jeśli będzie zawierucha, jak przed laty trzydziestu sześciu, w Laval, będę pana szukał, przysięgam panu!
— A ja! — zawołał margrabia — przyrzekam panu, że wołać pana będę ze wszystkich sił! Będę taki rad i taki dumny zarazem, że te wszystkie żółtodzioby zobaczą nareszcie, jacy to byli ludzie wielkiej wojny.
— Ale trąba mnie wzywa. Żegnam cię więc, margrabio, i dziękuję za, gościnność.