— Do widzenia, generale, i dziękuję za przyjaźń, którą podzielam, na co radbym panu złożyć dowody.
Dwaj starcy pożegnali się uściskiem dłoni; Dermoncourt wyszedł.
Margrabia ubrał się i przez okno patrzył na małą kolumnę, maszerującą aleją w kierunku lasu. O sto kroków od zamku, generał zakomenderował na prawo; poczem, zatrzymując konia, rzucił ostatnie spojrzenie na spiczaste wieżyczki siedziby swego nowego przyjaciela, a spostrzegłszy go, przesłał mu ręką ostatnie pożegnanie.
W chwili, gdy mały oddział i wódz jego znikli z oczu margrabiemu, a on cofnął się od okna, usłyszał lekkie drapanie do małych drzwi w głębi alkowy, które przez mały pokoik łączyły się ze schodami kuchennymi.
— Kto, u dyabła, może przychodzić tędy? — zapytał siebie półgłosem.
I poszedł odsunąć zasuwkę. Drzwi otworzyły się niezwłocznie i margrabia ujrzał Jana Oullier’a.
— Jan Oullier! — zawołał margrabia ze szczerą radością w głosie — to ty; to ty, mój poczciwy Janie! Dalibóg, dzień zapowiada się pod dobrą wróżbą.
I wyciągnął ręce do starego gajowego, który uścisnął je z żywą wdzięcznością i szacunkiem.
Poczem Jan Oullier wsunął dłoń do kieszeni i wręczył margrabiemu arkusz ordynarnego papieru, złożonego w formie listu. Pan de Souday otworzył list, a w miarę, jak go czytał, twarz jego rozjaśniała się wielką radością.
— Janie — rzekł — zawołaj panny, zgromadź tu całą służbę... Nie, nie gromadź jeszcze nikogo; ale przygotuj mi szpadę, pistolety, karabin, całe uzbrojenie wo-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/343
Ta strona została przepisana.