— Proszę nie żartować: ten, który nas szuka, dorósł do podobnych wybiegów. Walczył w Wandei w owym czasie, kiedy błękitni mieli straszną pracę z Charette’m, jakkolwiek był sam.
— Tem lepiej! — odparł radośnie Petit-Pierre — przyjemność walczyć z ludźmi, którzy są tego warci.
Pomimo pewności siebie, jaką okazywał, Petit-Pierre, wypowiedziawszy te słowa, zamyślił się głęboko, Bonneville zaś walczył odważnie z ruchomymi kamieniami i suchemi gałęziami, które utrudniały mu wielce chodzenie; i szedł tak łożyskiem strumyka przez kwadrans blizko, poczem strumyk zaczynał wpadać do strumienia większego, to jest do tego, który okalał Kozią Dróżkę.
Tu Bonneville niebawem miał wodę po pas i musiał poprosić Petit-Pierre’ia, by się wzniósł o piętro — wyżej, to jest, żeby usiadł na jego głowie, jeśli chce uniknąć nieprzyjemności zamoczenia nóg; stopniowo zaś woda stała się taka głęboka, że Bonneville, z wielkim żalem, musiał zdecydować się iść dalej wybrzeżem potoku.
Ale zbiegowie wpadli z Charybdy do Scylli; albowiem to wybrzeże, istna warownia dzików, najeżone cierniami i splątanymi ostrokrzewami, stało się wnet niemożliwe do przebycia.
Bonneville postawił Petit-Pierre’a na ziemi; nie mógł już nosić go ani na głowie, ani na ramionach. Poczem hrabia wszedł odważnie w gąszcz, zalecając Petit-Pierre’owi, by szedł za nim krok w krok; i, pomimo zarośli, pomimo gęstwiny leśnej, pomimo głębokiego mroku nocnego, szedł naprzód linią zupełnie prostą, jak tylko mogą iść ludzie, mający ustawiczną wprawę w chodzeniu po lesie. Uszedłszy tak z pięćdziesiąt kroków,
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/349
Ta strona została przepisana.