znaleźli się na jednej ze ścieżek, wytkniętych równolegle w lasach, zarówno celem oznaczenia granicy wyrębów, jak i służenia eksploatacyi.
— Nareszcie! — zawołał Petit-Pierre, który z wielką trudnością przedzierał się przez zarośla, niekedy takie, jak on, wysokie. — Tutaj przynajmniej będziemy mogli pofolgować nogom.
— Tak, i bez pozostawienia śladów — rzekł Bonneville, tupiąc nogą w ziemię suchą i kamienistą w tem miejscu.
— A teraz, w którą stronę się udamy? — spytał Petit-Pierre.
— Skoro już zmyliliśmy, jak sądzę, trop tym, którzy zechcieliby nas ścigać, pójdziemy w tę stronę, w którą Petit-Pierre pójść zechce.
— Wszak wiesz, że jutro wieczorem mam się spotkać w Cloutiére z naszymi przyjaciółmi z Paryża.
— Będziemy mogli zatem udać się do Cloutiére, nie wychodząc prawie z lasów, gdzie jesteśmy zawsze bezpieczniejsi, niż na otwartem polu. Ścieżką, którą znam dobrze, dotrzemy do lasu Touvois i Grandes-Landes, a potem, kierując się ku zachodowi, dotrzemy do Cloutiére; tylko niepodobna, żebyśmy tam stanęli dzisiaj.
— A to dlaczego?
— Dlatego, że ponieważ obchodzić musimy bocznemi drogami, przeto będziemy musieli iść jeszcze przez sześć godzin, a na to nie starczy sił Petit-Pierre’owi.
Petit-Pierre tupnął nogą niecierpliwie.
— O milę od Benaste — rzekł Bonneville — jest folwark, gdzie będziemy mile powitani i otrzymamy schronienie, by wypocząć, zanim dojdziemy do celu.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/350
Ta strona została przepisana.