Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/354

Ta strona została przepisana.

— Zabłądziliśmy, co? — spytał Petit-Pierre, zaniepokojony.
— O! niema obawy! — rzekł Bonneville — tylko patrzę, czy niema możliwości ominięcia tego przeklętego trzęsawiska.
— Jeśli ma nas prędzej doprowadzić do celu, to go nie omijajmy rzekł Petit-Pierre.
— Będzie trzeba — odparł Bonnevile — nie widzę innej drogi.
— W takim razie idźmy! — rzekł Petit-Pierre — tylko idź przodem.
Bonneville nic nie odpowiedział; ruszył niezwłocznie z miejsca i, zamiast iść w kierunku, w jakim szli dotychczas, skręcił na prawo i zagłębił się znów w zarośla. W dziesięć minut później zarośla przerzedziły się, a mrok stał się mniej głęboki; stali na skraju lasu i słyszeli przed sobą szelest sitowia, wiatrem poruszanego.
— Aha! — rzekł Petit-Pierre, który znał ten szelest — zdaje się, że jesteśmy na miejscu.
— Tak — odparł Bonneville — i nie ukrywam, że nadchodzi chwila najkrytyczniejsza z naszej nocy.
To rzekłszy, młodzieniec wyjął z kieszeni nóż, który mógł uchodzić za sztylet, ściął drzewko i odarł je z gałęzi.
— A teraz — rzekł — biedny Petit-Pierre, trzeba wrócić na moje ramiona.
Petit-Pierre uczynił, jak żądał jego przewodnik, a ten skierował się ku trzęsawisku.
Przeprawa była niesłychanie trudna wobec ciężaru, jaki dźwigał Bonneville, który długą tyką, jaką miał w ręku, sondował grunt za każdym krokiem. Często zapadał w moczar powyżej kolan, a błoto, które wy-