nych obowiązków gospodarskich, zwłaszcza zaś dotyczących należytej pieczy około garderoby margrabiego.
Minęło przeszło dziesięć minut, zanim pan de Souday zdołał znaleźć kamizelkę, niepozbawioną wszystkich guzików, i spodnie, niepozbawione ciągłości w nadmiernie nieprzystojny sposób.
Margrabia, jak wspomnieliśmy, był taki ubogi, że nie mógł pozwolić sobie na zbytek utrzymywania psiarczyka i sam prowadził swoją małą sforę. To też, zmuszony zajmować się nią, nie mógł całej wagi poświęcać strzelaniu i rzadko kiedy wracał z, łupem.
Towarzystwo Jana Oullier’a zmieniło postać rzeczy.
Mocny, barczysty wieśniak, w sile wieku, wdrapywał się na najbardziej strome skaliste zbocza ze zwinnością młodego koźlątka, przeskakiwał przez zarośla, gdy obejście ich za dużo zabierało mu czasu i, dzięki swoim stalowym łydkom, nie opuszczał psów ani na krok; w końcu, trzy czy cztery razy pokierował nimi tak szczęśliwie, że dzik, na którego polowali, zrozumiawszy, iż, uciekając, nie pozbędzie się swoich wrogów, przystanął, zaczekał na nich i stawił im czoło w gąszczu, gdzie margrabia, ku wielkiej swej radości, położył go trupem; co mu się dotąd nie zdarzyło.
Margrabia powrócił do domu w najlepszym humorze i dziękował Oullier’owi za rozkoszny dzień, jaki jemu zawdzięczał.
Podczas obiadu wesołość go nie opuściła, obmyślał nowe zabawy dla dziewczynek, chcąc, by tę jego wesołość dzieliły.
Wieczorem, powróciwszy do sypialni, margrabia Souday zastał Jana Oullier’a siedzącego w kącie w kucki, jak Turek lub jak krawiec.
Poczciwiec miał przed sobą górę odzieży, a w ręku
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/36
Ta strona została przepisana.