Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/362

Ta strona została przepisana.

— Już teraz wiem — zawołał Bonneville — co spowodowało moją pomyłkę!
— Cóż takiego?
— Wychodząc z wody, wylądowałem z tej samej strony, z której przybyliśmy, a byłem taki wzburzony, że nie zwróciłem na to uwagi.
— Daliśmy zatem nurka zupełnie niepotrzebnie — rzekł Petit-Pierre, wybuchając śmiechm.
— Och! błagam, niech księżna pani się nie śmieje — rzekł Bonneville — wesołość pani rozdziera mi serce.
— Dobrze; ale mnie rozgrzewa.
— A więc pani zimno?
— Trochę... to jednak nie najgorsze.
— Co się stało?
— Stało się, że od pół godziny pan nie śmie mi się przyznać, żeśmy zabłądzili, a ja od pół godziny nie śmiem powiedzieć panu, że moje nogi zaczynają stanowczo odmawiać mi posłuszeństwa.
— Cóż zatem stanie się z nami?
— Jakto, czyż będę zmuszona grać pańską rolę mężczyzny i dodawać panu otuchy? Jakież pańskie zdanie?
— Że niepodobna dotrzeć do Benaste tej nocy.
— A więc?
— A więc trzeba się starać dojść przed świtem do najbliższego folwarku.
— Dobrze. Czy może się pan zoryentować?
— Niema na niebie gwiazd ani księżyca. Ale... zaraz!
— Widzę, że zaświtała w pańskiej głowie jakaś świetna myśl!