że przewodnik jego z trudnością dotrzymywał mu kroku. Ale ten ostatni wysiłek wyczerpał go i niebawem Petit-Pierre zmuszony był znów usiąść. Ukrył twarz w dłonie i płakał raczej z wściekłości niż z bólu.
— Boże! Boże! — szeptał — przeznaczyłeś mi zadanie olbrzyma, a dałeś mi siły kobiety.
Bonneville wziął teraz, bez pytania, Petit-Pierre’a na ręce i już nie szedł, ale biegł dalej. Wiedział, że ciało takie delikatne nie mogło opierać się dłużej równie gwałtownym wstrząśnieniom i postanowił wytężyć wszystkie siły, by umieścić w miejscu bezpiecznem cenny depozyt, jaki mu powierzono. Czuł, że jedna stracona minuta może narazić życie jego towarzysza.
Przez kwadrans blizko trwał ten szybki pochód hrabiego Bonneville’a. Kapelusz spadł mu z głowy, ale, nie troszcząc się już o ślady, jakie pozostawiał, hrabia nie podniósł go nawet. Czuł, jak Petit-Pierre drżał w jego ramionach, słyszał dźwięk jego szczękających zębów, a ten odgłos podniecał go i pobudzał, jak okrzyki tłumu pobudzają konia wyścigowego i nadają mu nadludzkie siły.
Ale sztuczne siły znikały stopniowo; nogi Bonneville’a stawały się posłuszne tylko ruchem machinalnym; krew zatrzymywała się w piersi i dusiła go. Czuł, że serce mu bić przestaje; nie oddychał już, chrapanie wydobywało się z jego ściśniętego gardła; pot lodowaty zlewał mu czoło, tętno w skroniach biło, jak gdyby głowa miała pęknąć; kiedy niekiedy gęsta mgła przesłaniała oczy, przed któremi snuły się węże płomienne. Niebawem poślizgiwał się na najlżejszej pochyłości, potykał się o na drobniejszy kamień, chwiał się, jak pi-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/364
Ta strona została przepisana.