ny był już tylko o jakie siedemset do ośmiuset kroków od miejsca, gdzie byli Bonneville i Petit-Pierre. Ten ostatni postanowił udać się tam i zażądać, nie bacząc, że się naraża, pomocy dla przyjaciela. Zebrał tedy ostatek sił i puścił się w kierunku owego domu.
W chwili, gdy mijał rozdroże, Petit-Pierre ujrzał na jednej z dróg, dobiegających do tego rozdroża mężczyznę, który dążył w kierunku przeciwnym. Zawołał na niego, ale on nawet nie odwrócił głowy. Wówczas Petit-Pierre, bądź pod wpływem nagłego natchnienia, bądź też, że przypomniał sobie ostatnie słowa Bonneville’a, korzystając z wskazówek, jakie mu dawał hrabia, zbliżył dłonie do ust i wnet rozległ się krzyk puhacza.
Mężczyzna zatrzymał się, zawrócił i podążył ku Petit-Pierre’owi.
— Mój przyjacielu — krzyknął ów, skoro tylko zmiarkował, że nadchodzący może go usłyszeć — jeśli pragnięciu złota, dostaniecie ode mnie, ale, przedewszystkiem, na miłość Boga! dopomóżcie mi uratować nieszczęśliwego, który zemdlał!
Poczem, pewien, że człowiek wezwany pójdzie za nim, Petit-Pierre co tchu powrócił do Bonneville’a i z wysiłkiem podniósł mu głowę.
Hrabia nie odzyskał jeszcze przytomności. Skoro tylko przybysz rzucił spojrzenie na postać wyciągniętą na drodze, rzekł:
— Nie potrzeba przyrzekać mi złota za niesienie pomocy hrabiemu Bonneville’owi.
Petit-Pierre spojrzał uważniej na mówiącego.
— Jan Oullier! — zawołał, poznając w pierwszym brzasku wschodzącego dnia gajowego margrabiego Souday’a — Janie Oullier, czy możecie znaleźć tu gdzie
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/366
Ta strona została przepisana.