Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/371

Ta strona została przepisana.

— A czy są jeszcze inne ofiary? Między naszymi naprzykład; czy jest kto zabity z naszych chłopców? Mówiono mi, że padło niemało strzałów.
— Znam tylko jeszcze tę ofiarę — odpowiedział, ten sam chłop — jakkolwiek to prawie grzech mówić o tem, wobec trupa chrześcijanina.
To mówiąc, chłop odwrócił się i, wpatrując się w Courtin’a, wskazywał mu palcem zwłoki psa Jana Oullier’a, pozostałe na wybrzeżu. Gourtin pobladł silnie; odkaszlnął, jak gdyby dłoń niewidzialna gardło mu ściskała.
— Co to jest? — rzekł. — Pies! Ach! gdybyśmy mieli opłakiwać tylko ofiary takiego rodzaju, należałoby łzy zachować na inną sposobność.
— Za krew psa, panie Courtin — rzekł chłop w kurtce bronzowej — płaci się, jak za inne rzeczy; jestem pewien, że pan biednego Wałkonia porachuje się z tym, który strzelił do niego śrutem wilczym; trzy ziarnka weszły w ciało zwierzęcia.
To rzekłszy, chłop, uważając widocznie, iż dosyć słów zamienił z Courtin’em, nie czekał na odpowiedź, lecz obrócił się na pięcie, przesadził płot i znikł niebawem. Młynarze zaś ruszyli w drogę z trupem, a kobiety i dzieci tworzyły orszak żałobny, modląc się głośno. Courtin został sam.
— Na to, żebym zapłacił to, co sobie Oullier zapisał na mój rachunek — pomyślał wójt Logerie, dając ostrogę swojej szkapie, wielce zadowolonej z przystanku — trzeba, żeby przedewszystkiem wydostał się ze szponów, które go trzymają, dzięki mnie; nie będzie to łatwe, jakkolwiek nie jest nieprawdopodobne.
Ciekawość Courtin’a potęgowała się oraz bardziej,