Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/379

Ta strona została przepisana.

Courtin, przerażony, cofnął się. Kuma Picaut, jak ją nazywał, zatrzasnęła okiennicę.
— Nareszcie odjechał! — rzekła po chwili młoda chłopka, która, stojąc za oknem, śledziła wzrokiem Courtin’a, dopóki nie wsiadł na konia i nie znikł jej z oczu.
— Tak, ale może to nie lepiej dla pani.
— Jakto? Czy sądzicie, że pojechał nas zadenuncyować?
— Uchodzi za zdolnego do takiego czynu; osobiście nic o tem nie wiem, bo nie słucham plotek, ale on ma taką złą gębę, że myślałam sobie zawsze, iż nawet to, co mówią na niego biali, nie jest oszczerstwem.
— Istotnie, — potwierdziła, młoda chłopka, która zaczynała się niepokoić — fizyonomia jego nie budzi zaufania.
— Ach! dlaczego to pani nie zatrzymała przy sobie Jana Oullier’a? — rzekła wdowa. — Ten, to jest człowiek uczciwy i pewny.
— Musiałam przesłać rozkazy do zamku Souday; nadto ma nam dziś wieczór przyprowadzić konie, żebyśmy mogli co prędzej opuścić wasz dom, gdzie jednocześnie powiększam wasz ból i przyczyniam wam kłopotu.
Wdowa nic nie odpowiedziała. Ukrywszy twarz w dłonie, płakała.
— Biedna kobieto! — szepnęła, księżna — łzy wasze padają kropla po kropli na moje serce, a każda z nich zostawia bolesną brózdę. Niestety! to straszny, nieunikniony skutek rewolucyi... wszystkie te łzy i cała ta krew powinny spadać na głowę tych, którzy rewolucyę prowadzą.