trzech godzin dużo rzeczy stać się może, mój biedny Bonneville!
— Kto tu biegnie? zawołała Picaut’owa, rzucając się od okna do drzwi, które otworzyła. — To ty, mały?.
— Tak, stryjenko, tak — odparło dziecko zadyszane.
— Co się stało?
— Stryjenko! stryjenko! — wołało dziecko żołnierze! żołnierze! nadchodzą stamtąd. Zabili człowieka, który stał na czatach.
- Żołnierze? żołnierze? — rzekł, wchodząc do chaty, Józef Picaut, który usłyszał przede drzwiami krzyk swego chłopaka.
— Co poczniemy? — spytał Bonneville.
— Będziemy na nich czekali — odparła młoda chłopka.
— Dlaczego nie ratować się ucieczką?
— Jeśli sprowadza ich, albo ich uprzedził człowiek, który tu był przed chwilą, to już niechybnie otoczyli dom.
— Kto mówi o ucieczce? — spytała wdowa Picaut. — Czy nie powiedziałam, że ten dom jest bezpieczny? czy nie przysięgłam, że, dopóki będziecie u mnie, nieszczęście was nie dosięgnie?
Tu scena, zawikłała się wejściem nowej osoby.
Mniemając prawdopodobnie, że to po niego przychodzą żołnierze, Józef Picaut ukazał się w progu. Dom bratowej, dobrze znanej stronniczki błękitnych, wydał mu się prawdopodobnie bezpiecznem schronieniem. Ale, na widok gości bratowej, cofnął się zdumiony.
— A! macie tu szlachciców? — rzekł. — Nie dzi-