Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/416

Ta strona została przepisana.

Marya drgnęła, jak ze snu zbudzona, i z głębokiem zakłopotaniem odparła, siląc się na uśmiech.
— Mnie? Nic mi się nie stało, mój dobry Janie, przysięgam ci.
Ale Jan przypatrywał jej się bacznie przez chwilę, poczem zbliżył się do niej, potrząsając głową i, patrząc jej prosto w oczy, zapytał tonem łagodnej wymówki:
— Dlaczego tak mówisz, Marynko? Wątpisz więc o mojej przyjaźni?
— Ja? ja? — zawołała Marya.
— Tak, wątpisz o niej widocznie, skoro mniemasz, że ją oszukasz. — Marya wyciągnęła doń rękę, a on pochwycił dłoń delikatną w swoje szorstkie palce. — Powiedz mi, co cię dręczy, Marynko — prosił z niewypowiedzianą tkliwością — jeśli jest na to jakie lekarstwo, ja je znajdę; jeśli niema, moje stare oczy płakać będą razem z twojemi.
Marya wiedziała, jak trudno jej będzie oszukać jasnowidzącą troskliwość starego sługi; wahała się, rumieniec wystąpił na jej lica, ale, nie mogąc się zdecydować na wyznanie przyczyny swoich łez, usiłowała je usprawiedliwić.
— Płaczę, mój biedny Janie — odparła — bo myślę, że ta wojna opłacona będzie może życiem wszystkich tych, których kocham.
Niestety! od ubiegłego wieczora biedna Marya nauczyła się kłamać. Ale Jan Oullier nie złapał się na tę odpowiedź i, potrząsając łagodnie głową, rzekł:
— Nie, Marynko, nie to jest przyczyną łez twoich.
— A więc co? — spytała, Marya.
— Chcesz zatem, żebym ja ci wyjaśnił przyczynę twoich łez? Chcesz?
— Tak, jeśli możesz!