— Co? Dokończże.
— A więc pan Michel nie jest na, miejscu w naszym.
— Dlaczego? Czyż pan Michel nie jest rojalistą? zdaje mi się jednakże, iż od dwóch dni daje dosyć dowodów swej prawo wierności.
— Zapewne; ale, trudno, panno Berto, my, chłopi, mamy zwyczaj mówić: „Jaki ojciec, taki syn“ i dlatego nie wierzymy w rojalizm pana Michel’a.
— Dobrze! on was do uwierzenia zmusi.
— Może być; ale tymczasem...
Wandę jeżyk zmarszczył czoło.
— Tymczasem?... — powtórzyła Berta.
— Tymczasem ciężko, będzie takim starym żołnierzom, jak ja, iść w szeregu z człowiekiem, którego nie szanujemy.
— A cóż macie mu do zarzucenia? — spytała Berta tonem, który zaczynał przybierać lekki odcień goryczy.
— Wszystko.
— Wszystko nie znaczy nic, trzeba wymienić szczegółowo.
— A więc jego ojca, jego urodzenie...
— Jego ojciec! jego urodzenie! Zawsze to samo głupstwo. Wiedź-że zatem, Janie Oullier — rzekła Berta, marszcząc brwi z kolei — że właśnie z racyi jego ojca i jego urodzenia interesuję się tym młodzieńcem.
— Jakto?
— Tak; serce moje oburzone jest na niesprawiedliwe wyrzuty, którymi zarówno u nas, jak i u naszych sąsiadów, obarczają tego nieszczęśliwego młodzieńca; nie mogę już słuchać tego wyrzucania mu urodzenia, którego nie wybierał, tego ojca, którego nie znał, błędów, których nie popełnił i których może nie popełnił też
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/421
Ta strona została przepisana.