Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/428

Ta strona została przepisana.

zbliżył się i, czekał z szacunkiem na rozkazy margrabiego. Gdy usłyszał, że propozycya Berty została przyjęta, twarz mu się rozpromieniła. Berta promieniała również.
— Panie Michale, czy pan gotów jest uczynić to, czego wymaga ocalenie Petit-Pierre’a? — spytała młoda dziewczyna.
— Jestem gotów uczynić wszystko, co pani rozkaże, by dać panu margrabiemu dowód wdzięczności za życzliwe przyjęcie, jakie mi zgotował.
Dobrze! w takim razie bierz pan konia... nie mojego, poznaliby go... i puść się pan galopem, bez wytchnienia. Wejdź pan bez broni do domu, jak gdyby sprowadzała pana tylko ciekawość, a jeśli naszym przyjaciołom grozi niebezpieczeństwo....
Margrabia zastanowił się; nie miał inicyatywy szybkiej, ani łatwej.
— Jeśli przyjaciołom naszym grozi niebezpieczeństwo — odezwała się Berta, — w takim razie niech pan zapali ognisko na pagórku; przez ten czas Jan Oullier zgromadzi swoich ludzi i, dobrze uzbrojeni, podążymy w lot na pomoc tym, którzy nam są tacy drodzy.
— Brawo! — zawołał margrabia Souday — zawsze mówię, że Berta, ma najwięcej rozumu z całej rodziny.
Berta uśmiechnęła się z dumą, spoglądając na Michała.
— A ty — rzekła do siostry, która zeszła przed chwilą, właśnie, gdy Michał wybiegł po konia — nie ubierzesz-że się nareszcie?.
— Nie — odparła Marya.
— Jakto! nie?