Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/435

Ta strona została przepisana.

uniósł się niewielki kwadrat trawy i mchu i wysunęła się głowa z pod ziemi.
— A! to wy, kmotrze Jakóbie, sprawujecie dzisiaj straż w jamie? — spytał Auhin, widocznie zadowolony, że zastał dobrego znajomego.
— A no, widzisz, mój chłopie, bo to godzina czatów, a wolę zawsze upewnić się sam, czy okolica wolna jest od strzelców, zanim wypuszczę swoich królików.
— I dobrze czynicie, kmotrze Jakóbie — odparł Aubin — zwłaszcza dzisiaj; niemało bowiem jest strzelb na równinie.
— Oho, opowiedz-no!
— Chętnie.
— Wchodzisz?
— O! nie, Jakóbie, nam i tak już dosyć gorąco... Nieprawda, Trigaud?
Olbrzym mruknął coś, co przy bardzo dobrej woli można było wziąć za potwierdzenie.
— A więc, skoro nie chcecie wejść, wywołam tu swoich zuchów. Macie zresztą słuszność, Aubin’ie, gorąco tam, jak w piekle! niektórzy gadają już, że są usmażeni; ale, wiecie przecież, te hultaje zawsze się skarżą.
Kmotr Jakób, którego przedstawiliśmy właśnie czytelnikom, ale z którym musimy zawrzeć bliższą znajomość, był człowiekiem, mogącym mieć lat pięćdziesiąt do pięćdziesięciu pięciu i wyglądał na pozór, jak typowy uczciwy dzierżawca, o spokojnym, dobrodusznym wyrazie twarzy. A jednak był on poprostu przywódcą jednego z najzuchwalszych oddziałów w kraju, najfana-