Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/442

Ta strona została przepisana.

kie pierwsi się udali. Była to warta, zluzowana przez kolegów.
— Czy jest co nowego? — zapytał Jakób.
— Nic — odpowiedziało trzech.
— Dobrze! A ty, nic nie mówisz? — spytał czwartego. — To ty przecież miałeś dobry posterunek.
— Dyliżans z Nantes eskortowany był przez czterech żandarmów.
— A!... dobry masz węch.
— A więc? — spytał Aubin.
— A więc ani jednej pary czerwonych spodni w okolicy. Powiedz Janowi Oullier’owi, że może sprowadzać swoich protegowanych.
— Dobrze! — odparł Krótka-Radość, który podczas biadania warty przyrządził gałąź ostrokrzewu, kształtu, umówionego z Janem Oullier’em — poślę Trigaud’a. — Poczem, zwracając się w stronę olbrzyma: — Pójdź tu, Robaczywy — rzekł.
Jakób powstrzymał go.
— Cóżeś ty zwaryował,’że chcesz się rozłączyć ze swojemi nogami? — spytał. — A gdybyś go tak potrzebował! Jakto! czyż nie mamy tutaj czterdziestu ludzi, którzy są spragnieni ruchu? Zobaczysz zaraz!... Hop! hop! Józefie Picaut! — krzyknął Jakób.
Na to wezwanie, nasz stary znajomy, śpiący na trawie snem, który był mu widocznie bardzo potrzebny, podniósł się i usiadł.
— Józefie Picaut! — powtórzył Jakób z niecierpliwością.
Picaut wstał, pomrukując, i podszedł do Jakóba.
— Masz tu gałąź ostrokrzewu — rzekł wódz królików — nie oberwiesz z niej ani jednego liścia, pój-