Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/443

Ta strona została przepisana.

dziesz natychmiast, zaniesiesz ją na drogę do Machecoul’u, na rozdroże Benaste, nawprost Męki Pańskiej, i położysz zwróconą wierzchołkiem w stronę Touvois.
Wymawiając wyrazy Męka Pańska, Jakób się przeżegnał.
— Ale... — zaczął Picaut niechętnie.
— Jakto! ale?
— Bo po czterech godzinach takiego chodzenia mam nogi, jak połamane.
— Józefie Picaut — odparł kmotr Jakób głosem ostrym i przenikliwym, jak dźwięk trąby — rzuciłeś swoją parafię, żeby się zaciągnąć do mojego oddziału; przyszedłeś z własnej woli, ja cię nie szukałem. Zapamiętaj sobie dobrze jedno: za pierwszą uwagą biję, za pierwszem szemraniem zabijam.
To mówiąc, Jakób wydobył z pod kurtki pistolet, wziął go za lufę i rękojeścią wymierzył silny cios w głowę chłopa. Wstrząśnienie było takie gwałtowne, że Józef Picaut, oszołomiony, upadł na kolano. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, gdyby nie kapelusz z grubego filcu, pękłaby mu czaszka.
— A teraz idź! — rzekł Jakób, oglądając z największym spokojem, czy skutkiem wstrząśnienia proch nie wyleciał z panewki.
Józef Picaut, nie odpowiadając słowa, podniósł się, potrząsnął głową i ruszył w drogę. Aubin śledził go wzrokiem, dopóki nie znikł.
— Macie takiego w swoim oddziale? — spytał Jakóba.
— Tak; nie mów mi o tem.
— Od dawna?
— Od kilku godzin.
— Zły nabytek.