Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/444

Ta strona została przepisana.

— Niezupełnie; chłop jest odważny, jak jego nieboszczyk ojciec, którego znałem; musi tylko poddać się temu samemu rygorowi, co moje króliki, i przywyknąć do jamy. To się zrobi! to się zrobi!
— O! nie wątpię. Mącie talent nielada do kształcenia ich.
— Nie od wczoraj się tem zajmuję. Ale trzeba wyruszyć rozejrzeć się po lesie, muszę cię opuścić, mój biedny Aubin’ie. A więc rzecz ułożona, przyjaciele Jana Oullier’a są tutaj u siebie; co zaś do dywizyjnego, będzie miał moją odpowiedź dzisiaj wieczorem. Czy to wszystko, co ci Oullier powiedział?
— Tak.
— Poszukaj w pamięci.
— To wszystko.
— A więc nie mówmy o tem więcej. Jeśli jama mu się spodoba, to mu się ją odstąpi. Z moimi zuchami kłopotu mieć nie będę: te króliki, to jak myszy, niejedną norę mają. Do widzenia zatem, Aubin’ie, a tymczasem posil się zupą. Patrzcie, zaczynają się zabierać do gotowania.
Jakób zeszedł do jamy, skąd po chwili wysunął się, uzbrojony w karabin, którego kurek obejrzał dokładnie. Poczem znikł między drzewami.
Polanka ożywiła się i przedstawiała w tej chwili widok niesłychanie malowniczy. Wielkie ognisko rozpalone zostało w jamie, odblask płomieni, wydostając się przez otwór, rzucał na krzaki fantastyczne światło.
Przy tym ogniu gotowała się wieczerza, buntowników, rozproszonych na polanie; jedni, klęcząc, odmawiali różaniec; inni, siedząc, nucili półgłosem pieśni narodowe, których żałosne, tęskne melodye odpowiadały