Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/448

Ta strona została przepisana.

wadził Mardocheusza, obudziłoby to z pewnością podejrzenia.
— Brawo! ma pan najzupełniejszą słuszność i zaczynam wierzyć, że doczekamy się jeszcze z pana pociechy.
Petit-Pierre zeszedł; Michał zaś wskoczył zwinnie na siodło, poczem Petit-Pierre usiadł skromnie za nim z tyłu. Zaledwie usadowili się na siodle, ujrzeli w odległości trzydziestu zaledwie kroków mężczyznę, który szedł ku nim i naraz się zatrzymał.
— Oho! — rzekł Petit-Pierre — zdaje się, że jeśli my boimy się przechodniów, to i ten przechodzień nas się obawia.
— Kto idzie? — spytał Michał grubym głosem.
— Ech! to pan baron!... — odparł mężczyzna, zbliżając się. — Niech mnie dyabli porwą, jeżeli spodziewałem się spotkać pana na gościńcu o tej godzinie!
— Mówił pan prawdę, twierdząc, że pan jest znany — odezwał się Petit-Pierre ze śmiechem.
— O! tak, na nieszczęście — odparł Michał tonem, którym dał Petit-Pierre’towi do zrozumienia, że grozi mu niebezpieczeństwo.
— Któż to jest? — spytał Petit-Pierre.
— Courtin, mój dzierżawca, ten, którego posądzamy o zdradzenie obecności pani u Maryanny Picaut’owej. — Poezem, śpiesznie, tonem rozkazującym, z którego towarzysz mógł najlepiej wywnioskować, że położenie jest groźne, dodał: — Proszę się schować za mnie.
— To wy, Courtin’ie? — spytał Michał, gdy Petit-Pierre ukrył się jak mógł najlepiej.
— Tak, to ja — odparł dzierżawca.
— A skądże to wracacie?