— Z Machecoul’u, dokąd poszedłem, żeby kupić wołu.
— Gdzież ten wół? Nie widzę go.
— Nie dobiłem targu; przez tę przeklętą politykę handel nie idzie i niema nic na rynkach — odparł Courtin, który, mówiąc, oglądał bacznie, o ile pozwalała ciemność, konia, na którym siedział młody baron.
Ponieważ Michał nie podejmował rozmowy nanowo, przeto Courtin ciągnął dalej:
— Ale co to, pan baron jeszcze odwraca się od Logerie?
— Nic dziwnego, jadę do Souday.
— Czy mogę zwrócić uwagę, że pan nie jest na właściwej drodze?
— O! wiem dobrze; ale obawiam się, że droga właściwa jest strzeżona, i dlatego wolę objechać.
— W takim razie, jeśli pan istotnie jedzie do Souday, uważam sobie za obowiązek ostrzedz pana, że pan znajdzie klatkę pustą.
— Ba!
— Tak; i jeśli pan baron chce znaleźć ptaka, za którym ugania się pan po polach, to nie do Souday jechać trzeba.
— Kto ci to powiedział, Courtin’ie? — spytał Michał, manewrując koniem tak, żeby być ciągle nawprost swego interlokutora i zakryć w ten sposób Petit-Pierre’a.
— Kto mi powiedział? — rzekł Courtin. — Ależ, do licha! moje oko! Widziałem, jak cała ta banda wyruszała; niech ją piekło pochłonie! Przedefilowała przede mną na drodze do Grandes-Landes.
— Czy żołnierze byli w tej stronie? — spytał baron.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/449
Ta strona została przepisana.