tin’a, rozegrały się takie smutne wypadki. Powtórnie tedy uszczypnął w bok Michała, co miało znaczyć: „Za jakąbądź cenę, skończmy rozmowę z tym człowiekiem“.
— Dobrze już, dobrze — rzekł Michał — idźcie swoją drogą i pozwólcie nam iść swoją.
Courtin udawał, że teraz dopiero spostrzegł, iż ktoś siedzi na siodle za baronem.
— Ach! Boże! — rzekł — to pan nie jest sam?... Rozumiem, panie baronie, że to, co powiedziałem, mogło pana dotknąć. Ktokolwiek pan jest — zwrócił się do Petit-Pierre’a — okaże się pan niewątpliwie rozumniejszy od swego młodego przyjaciela. Niech pan mnie poprze i powie mu także, że nie wyniknie dla niego nic dobrego z naigrawania się z praw i z siły, jaką rozporządza rząd, że dla przypodobania się tym wilczycom nie powinien narażać siebie.
— Jeszcze raz, Courtin’ie — rzekł Michał, tonem prawdziwej groźby — odejdź! Postępuję, jak mi się podoba, i uważam, że jesteś bardzo zuchwały, skoro pozwalasz sobie sądzić moje postępowanie.
Ale Courtin, którego wytrwałość znamy, postanowił widocznie, że nie oddali się, zanim nie ujrzy rysów tajemniczej osoby, siedzącej na siodle za jego młody panem i odwracającej się, o ile możności, plecami.
— Panie baronie — rzekł, usiłując nadać słowom swoim ton najzupełniejszej dobrej wiary — jutro uczyni pan, co się panu spodoba; ale niech pan tę noc przynajmniej spocznie we własnym folwarku z osobą, panem, czy panią, która panu towarzyszy. Przysięgam, panie baronie, że niebezpiecznie jest wędrować nocy dzisiejszej.
— Niebezpieczeństwo nie może istnieć ani dla mojego
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/451
Ta strona została przepisana.