Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/452

Ta strona została przepisana.

towarzysza, ani dla mnie, gdyż nie mieszamy się zupełnie do polityki... A to co, co wy tam majstrujecie przy mojem siodle, Courtin’ie? — dodał młodzieniec, zauważywszy u dzierżawcy swego ruch, którego nie umiał sobie wytłómaczyć.
— Nic, panie baronie, nic — odparł Courtin dobrodusznie. — A więc pan nie chce słuchać ani moich rad, ani próśb moich?
— Nie; idź swoją drogą i nie zatrzymuj mnie.
— A więc niech pan jedzie i niech piana Bóg ma w swojej opiece! — rzekł dzierżawca, tonem podstępnej życzliwości. — Ale niech pan pamięta, że pański biedny Courtin uczynił wszystko, co od niego zależało, żeby zapobiedz nieszczęściu, jakie mogłoby pana spotkać.
To mówiąc, Courtin nareszcie usunął się w bok, a Michał, spiąwszy konia ostrogą, ruszył w drogę.
— Galopem! galopem! — rzekł Petit-Pierre. — Tak, poznałem tego człowieka, który stał się przyczyną śmierci biednego Bonneville’a! Oddalmy się jak najprędzej; ten człowiek nieszczęście przynosi!
Młodzieniec spiął teraz konia obu ostrogami, ale zaledwie zwierzę przebiegło kawałek drogi, siodło nagle przekręciło się i obaj jeźdźcy spadli ciężko na kamienie. Petit-Pierre podniósł się pierwszy.
— Czy pan zraniony? — spytał Michała, który podnosił się z kolei.
— Nie — odparł — ale zastanawiam się w jaki sposób...
— W jaki sposób spadliśmy? Mniejsza o to. Spadliśmy i kwita. A teraz, niech pan co prędzej osiodła konia.