Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/454

Ta strona została przepisana.

— Co?
— Czy pan nic nie słyszy? — zapytał Petit-Pierre.
— Owszem, odgłos kroków końskich w kierunku biwaku.
— Widzisz, baronie, twój zacny dzierżawca nie bez zamiaru poprzecinał popręgi naszego siodła! Zmykajmy, biedny baronie!
— Ale jeśli zostawimy konia tutaj, ci, którzy nas ścigają, znajdą go i domyślą się z łatwością, że jeźdźcy nie są daleko.
— Po czekaj-no, baronie — rzekł Petit-Pierre — przychodzi mi myśl...
— Skąd?
— Z Włoch... Wyścigi koni barberi...[1] tak, doskonale. Niech mi pan dopomoże.
— Jestem na rozkazy.
Petit-Pierre zabrał się do dzieła. Delikatnemi rękoma, nie bacząc, że może pokaleczyć palce, obłamywał gałęzie z płotu utworzonego z krzaków cierni i ostrokrzewu. Michał czynił to samo i niebawem mieli dwie spore wiązki.
— Co pani z tem zrobi? — zapytał Michał.
— Niech pan odedrze znak od chustki do nosa i da mi resztę.

Michał usłuchał, a Petit-Pierre rozdarł chustkę na dwa pasma, i związał niemi dwa pęki gałęzi, poczem przymocował jeden do grzywy konia, długiej i jedwabistej, drugi zaś do ogona. Biedne zwierzę, czując kolce, wbijające się w ciało, zaczęło rzucać się i wyrywać.

  1. Berberyjskich.