— Mój panie przewodniku, wydam ci świadectwo jak najpochlebniejsze i, doprawdy, nie będzie to wina Petit-Pierre’a, jeśli nie otrzymasz nagrody, jakiej pragniesz tak gorąco. Ale oto droga niezgorsza; może to właśnie ta, której szukamy?
— Łatwo ją poznać; musi tam być słup po prawej stronie... O! jest! To właśnie ta sama droga. A teraz, śmiem panu, Petit-Pierre, obiecać dobrą noc.
— Tem lepiej! — odparł Petit-Pierre, wzdychając — nie mogę bowiem ukrywać przed panem, że straszne przejścia w ciągu dnia źle wynagrodziły zmęczenie nocy ubiegłej.
Petit-Pierre nie dokończył jeszcze tych słów, gdy czarna sylwetka powstała z rowu, skoczyła na drogę i mężczyzna schwycił go gwałtownie za kołnierz, krzycząc grzmiącym głosem:
— Stój, albo śmierć!
Michał rzucił się na pomoc młodemu towarzyszowi i, gałką ołowianą swojej szpicrózgi wymierzył napastnikowi silny cios w głowę. Ale omal nie opłacił drogo tej obrony. Mężczyzna, nie puszczając Petit-Pierre’a, którego trzymał lewą ręką, wydobył z pod kurtki pistolet i strzelił do młodego barona. Na szczęście dla biednego młodzieńca, jakkolwiek Petit-Pierre nie był zbyt silny, niemniej nie zachował się tak spokojnie, jak pragnąłby tego człowiek z pistoletem: zobaczył ruch i ruchem szybszym jeszcze potrącił rękę, która celowała zabójczą bronią, tak, że kula, zamiast przeszyć pierś barona Michel’a, drasnęła mu tylko ramię.
Powracał do ataku, a napastnik już wyjmował drugi pistolet z za pasa, gdy wypadli z za krzaków dwaj inni mężczyźni i schwycili Michała z tyłu. Wówczas na-
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/457
Ta strona została przepisana.