Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/459

Ta strona została przepisana.
VI.
W którym się okazuje, że nie wszyscy Żydzi są z Jerozolimy i nie wszyscy Turcy z Tunisu.

— Hola! króliki! — zawołał Jakób, przybywając na polankę.
Na dźwięk głosu wodza członkowie oddziału zaczęli się wysuwać z krzaków, z zarośli, z pod kęp ostrokrzewu, gdzie schronili się, za pierwszym krzykiem popłochu, i powrócili na polankę; tu, o ile pozwalały ciemności, przyglądali się ciekawie dwom jeńcom. Ponieważ jednak to oglądanie śród mroku nie wystarczyło im, przeto jeden z nich zeszedł do jamy, zapalił tam dwie drzazgi sosnowe, powrócił i podsunął je pod nos Petit-Pierre’owi, oraz jego towarzyszowi.
Jakób zaś powrócił na swoje zwykłe miejsce na pniu drzewa i rozmawiał spokojnie z Aubin’em Krótka-Radość, któremu opowiadał szczegóły pochwycenia dwóch podróżnych. Michał, rozdrażniony bardzo tem pierwszem zajściem i raną, jaką otrzymał, usiadł, a raczej położył się na trawie; Petit-Pierre, stojąc obok niego, przyglądał się, z niepozbawioną odrazy uwagą, twarzom bandytów; było to tem łatwiejsze, że, zadowoliwszy ciekawość, powrócili do zajęć przerwanych, do śpiewów, do gier, do snu i do czyszczenia broni. Wszelako, grając, pijąc, śpiewając, czyszcząc strzelby, karabiny i pistolety, nie tracili ani na chwilę z oczu dwóch jeńców, których umieszczono na środku polanki. Wtedy dopiero odwracając wzrok od bandytów i spoglądając na towarzysza, Petit-Pierre spostrzegł, że ten jest raniony.