Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/461

Ta strona została przepisana.

— Dowiemy się niebawem; bo poruszają się i to pewnie dlatego, że raczą łaskawie zająć się naszemi osobami.
— Ciekawe bałoby, doprawdy, gdyby niebezpieczeństwo groziło nam właśnie ze strony moich sprzymierzeńców. W każdym razie, cicho!
Jak słusznie zauważył młody baron, wódz Jakób, naradziwszy się z Aubin’em Krótka-Radość, oraz kilkoma ze swoich ludzi, wydał rozkaz, by mu przyprowadzono więźniów.
Gdy stanęli przed nim, spojrzał baczniej na Michała.
— Nie omyliłem się, — rzekł — wszak pan jest baronem Michel de la Logerie.
— Tak — brzmiała krótka odpowiedź.
— Dobrze! a co pan robił na drodze do Légé, w głębi lasu Touvois, śród nocy?
— Mógłbym odpowiedzieć, że nie mam potrzeby, tłómaczyć się wam z tego, co robię, i że drogi są wolne.
— Widocznie jednak pan winien mi się tłómaczyć, skoro go o to pytam, a drogi nie są wolne, skoro pan nie mógł iść dalej.
— Niech i tak będzie. Nie będę z wami dyskutował. Szedłem do folwarku swego w Banloeuvre, który, jak wam wiadomo, położony jest na jednym z krańców lasu Touvois, gdzie właśnie jesteśmy.
— Czem się to dzieje jednakże, iż pan baron de la Logerie, który ma tyle doskonałych koni w stajni, tyle świetnych pojazdów w wozowniach, podróżuje piechotą, jak prosty włóczęga, jak my naprzykład?
— Mieliśmy konia; ale spadliśmy z siodła, koń nam uciekł i nie zdołaliśmy go już dogonić.