rona i ciebie, młody przyjacielu; no, podajcie mi rękę, zarówno sługa jak i pan... Ja nie jestem dumny!
— Do licha! — zawołał Michał, podrażniony drwiącą grzecznością Jakóba — macie daleko prostszy sposób dania nam dowodu swego żalu: proszę nas odesłać tam, skąd nas pan wziął.
— O! nie — odparł Jakób.
— Jakto! nie?
— Nie, nie, nie; nie mogę pozwolić, żeby panowie opuścili nas w ten sposób; zresztą tacy dwaj legitymiści, jak my, panie baronie, powinni mieć niejedno do powiedzenia sobie o wielkiej sprawie powstania. Czy pan baron mego zdania nie podziela?
— Zapewne; ale właśnie ta sprawa wymaga, żebym wraz z towarzyszem schronił się co prędzej do Banloeuvre.
— Banie baronie, przysięgam, że żadne schronienie nie jest bezpieczniejsze od tego, jakie pan znajdzie śród nas; nadto nie ścierpię, żeby panowie nas opuścili, zanim nie złoże wam dowodu, jak dalece los wasz mnie zajmuje.
— Słucham — rzekł Michał.
— Jesteście oddani Henrykowi V?
— Tak.
— Bardzo gorąco oddani?
— Tak.
— Niesłychanie?
— Już powiedziałem.
— Powiedział pan, a ja nie wątpię. Otóż dostarczę panu sposobu złożenia niezbitych dowodów tych uczuć.
— Proszę.
— Widzi pan tych zuchów — rzekł wódz Jakób,
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/464
Ta strona została przepisana.