Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/468

Ta strona została przepisana.

— Z nią samą, panie.
Tu Jakób wybuchnął konwulsyjnym śmiechem, a ludzie jego zbliżyli się, zaciekawieni, chcąc się dowiedzieć, jaki jest powód tej wesołości.
— Och! — wołał — nie wytrzymam. Moje biedne króliki, byliście pewnie bardzo zdziwieni przed chwilą, nieprawda? gdy pan baron de la Logerie, syn Michel’a, którego pamiętacie, oświadczył nam, że Henryk V niema lepszego przyjaciela, niż on; ale to, co się teraz dzieje, jest jeszcze stokroć nieprawdopodobniejsze, przekracza wszystko, co najbujniejsza wyobraźnia mogłaby wymyślić: czy wiecie, kto jest ten ładny mały wieśniak, który wam wydał się nie wiem kim, ale którego ja uważałem od początku poprostu za kochankę pana barona? Otóż, moje małe króliki, i wy myliliście się i ja się myliłem, myliliśmy się wszyscy: ten młodzieniec nieznany jest, ni mniej, ni więcej, tylko matką naszego króla!
Szept niedowierzania ironicznego przebiegł po szeregach buntowników.
— A ja wam przysięgam — zawołał Michał — że to prawda!
— Śliczne świadectwo, dalibóg! — roześmiał się Jakób.
— Zapewniam... — wtrącił Petit-Pierre.
— Nie przerwał Jakób — to ja was zapewniam, że, jeżeli za dziesięć minut, które daję do namysłu waszemu koniuszemu, piękna błędna damo, nie zdecyduje się na to, czego od niego zażądałem, a co jedynie może go ocalić, powędruje dotrzymać towarzystwa żołędziom, rosnącym nad naszemi głowami... Niech się śpieszy z wy-