borem: sakiewka, albo stryczek; jeśli ja nie dostanę pierwszej, jemu drugiego nie zabraknie.
— Ale to podłość! — zawołał Petit-Pierre w uniesieniu.
— Wziąć go! — rozkazał Jakób.
Czterech ludzi zbliżyło się, by rozkaz ten wykonać.
— Zobaczymy — rzekł Petit-Pierre — kto z was ośmieli się podnieść rękę na mnie! Ponieważ zaś Trigaud, niezbyt wrażliwy na majestat słowa i gestu, zbliżał się w dalszym ciągu, przeto Petit-Pierre, cofając się przed dotknięciem tej ręki cuchnącej i zdzierając kapelusz z peruką, zawołał: — Co to! co! czyż pomiędzy tymi bandytami nie znajdzie się ani jeden żołnierz któryby mnie poznał? co! czy Bóg pozostawi mnie bez pomocy, na łasce takich rozbójników?
— O! nie! — odezwał się głos za wodzem Jakóbem — oto przybył ktoś, który powie temu panu, że postępowanie jego jest niegodne człowieka, noszącego białą kokardę.
Jakób odwrócił się, szybki, jak błyskawica, mierząc już z pistoletu do nowego przybysza; wszyscy bandyci chwycili za broń i Berta, ona to była obwiem, weszła pod żelaznem sklepieniem do koła, otaczającego dwóch jeńców.
— Wilczyca! wilczyca! — szepnęło kilku ludzi wodza Jakóba, którzy znali pannę de Souday.
— Po co pani tu przychodzi? — zawołał wódz królików — czy pani nie wie, że nie uznaję w niczem władzy, jaką pan margrabia przywłaszcza sobie nad moim oddziałem, i że nie chcę należeć od jego dywizyi?
— Milcz, hultaju! — rzekła Berta — idąc prosto do Petit-Pierre’a i, przyklękając na jedno kolano przed
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/469
Ta strona została przepisana.