misyi, jaką spełniał, że były chwile, w których podróżny mniemał, iż padł ofiarą mistyfikacyi.
Po dwóch godzinach drogi jadący przybyli o zmierzchu do Saint-Philbert-de-Grand-Lieu. Człowiek na siwku zatrzymał się przed gospodą pod „Łabędziem“, zsiadł z konia; oddał go w ręce chłopca stajennego i wszedł do gospody. Podróżny przybył w pięć minut później i również wszedł do gospody. W kuchni minął go chłop, udając, że go nie zna, i wsunął mu tak, że nikt nie widział, bilecik w rękę.
Podróżny przeszedł do wspólnej izby, pustej w danej chwili, zażądał butelki wina i światła. Przyniesiono mu, czego żądał. Butelki nie tknął, ale otworzył bilecik, który zawierał te słowa:
„Będę na Pana czekał na wielkim gościńcu, idącym do Légé; proszę iść za mną, ale ani się do mnie nie zbliżać, ani do mnie nie mówić. Stangret pozostanie z kabryoletem w gospodzie“.
Podróżny spalił bilecik, nalał sobie kieliszek wina, w którem umoczył usta, zamówił stangreta na wieczór następny i wyszedł z gospody, nie zwróciwszy uwagi oberżysty, a przynajmniej zdawało się, że oberżysta uwagi nań nie zwraca. Gdy przybył na kraniec wioski, spostrzegł swego chłopa, który wycinał sobie kij z żywopłotu z tarniny, następnie ruszył w drogę, obcinając z kija gałęzie. Pan Marek szedł za nim przez jakie pół mili mniej więcej, poczem chłop wszedł do domu samotnego, położonego na prawo od drogi. Noc już zapadła zupełnie. Podróżny przyśpieszył kroku i wszedł do domu prawie jednocześnie z wieśniakiem.
W chwili, gdy stanął w progu, w izbie, wychodzącej
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/474
Ta strona została przepisana.