Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/478

Ta strona została przepisana.

— Właśnie.
— Zatem pan Marek?
— Pan Marek.
— Nie traćmy tedy ani minuty, albowiem jest pan oczekiwany z niecierpliwością. — A zwracając się do parobka, dodał: — Czy twój koń nie zmęczony?
— Zrobił półtorej mili od rana.
— W takim razie biorę go; moje konie są zmordowane. Zostań tutaj i wypróżnij butelkę z Ludwikiem; za dwie godziny będę z powrotem. Ludwiku, rób honory domu temu koledze.
I młodzieniec wskoczył na siodło, a zwracając się do podróżnego, spytał:
— Czy pan gotów?
Na znak potwierdzający pana Marka, obaj ruszyli w drogę. Po kwadransie ciszy krzyk rozległ się, w oddaleniu stu kroków od jadących. Pan Marek drgnął i zapytał, co to za krzyk.
— To nasz wywiadowca — odparł wódz wandejski. — Pyta na swój sposób, czy droga wolna. Wnet usłyszy pan odpowiedź.
Wyciągnął rękę, położył dłoń na ramieniu podróżnego i zatrzymał konia, a pan Marek poszedł za jego przykładem. Istotnie, niebawem odezwał się krzyk drugi, z punktu odleglejszego; zdawało się, że jest echem pierwszego, taki był do niego podobny.
— Możemy jechać dalej; droga wolna — odezwał się wódz wandejski, popędzając konia.
— Wyprzedza nas tedy wywiadowca?
— Jeden nas wyprzedza, a drugi dąży za nami. Ma-