Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/481

Ta strona została przepisana.

kroków żołnierzy zginął w dali, podróżni odetchnęli i ruszyli w drogę.
W kwadrans później skręcili z drogi i weszli do lasu Machecoul. Tu już byli swobodniejsi, trudno było bowiem przypuszczać, żeby żołnierze zagłębiali się w las. Wódz wandejski i podróżny zsiedli tedy z koni, powierzyli je pieczy jednego z wywiadowców, gdy drugi znikł w ciemnościach, skręciwszy na boczną ścieżkę. Zaledwie pan Marek i jego przewodnik, dążąc w tę samą srtonę, uszli ze dwieście kroków, usłyszeli przeciągły, ponury krzyk puhacza. Wódz wandejski, w odpowiedzi, rzucił ostry krzyk puszczyka. Krzyk puhacza odezwał się ponownie i w kilka minut później ukazał się przewodnik w towarzystwie człowieka obcego.
Był te Jan Oullier, do którego wódz wandejski zwrócił się ze słowami:
— Mój przyjacielu, ten pan musi się widzieć a Petit-Pierre’m.
Na co Jan Oullier zadowolił się odpowiedzią:
— Niech idzie ze mną.
Podróżny wyciągnął do wodza wandejskiego rękę, który mu ją uścisnął serdecznie; w taki sam sposób pożegnał dwóch chłopów, poczem Jan Oullier wszedł na ścieżkę, którą przybył, mówiąc:
— Proszę iść za mną.
Podróżny, zaledwie widział, śród ciemności lasu, poruszającą się postać Jana Oullier’a. Wszelako, stopniowo postać ta, idąca naprzód, zwolniła kroku, tak, by znaleźć się obok pana Marka, który odczuł, że przewodnik ma mu coś powiedzieć; nastawił tedy ucha i istotnie usłyszał szept: