— Jesteśmy szpiegowani; człowiek jakiś nas śledzi. Niech się pan nie zaniepokoi, jeśli zniknę. Proszę czekać na mnie w miejscu, gdzie zniknę.
Podróżny odpowiedział skinieniem głowy. Uszli jeszcze z kilkadziesiąt kroków. Nagle Jan Oullier rzucił się w gęstwinę, skąd dobiegł szelest taki, jaki spowodowałby kozioł, zrywający się nagle w przerażeniu. Szelest ten oddalał się, a w tym samym kierunku odzywał się odgłos kroków Jana Oullier’a. Poczem szelest ucichł. Podróżny oparł się o dąb i czekał. Po dwudziestu minutach Jan Oullier powrócił — nie znalazł nikogo.
— Domyślam się jednak, kto to być może — rzekł — ten hultaj zna las równie dobrze, jak ja.
Ruszyli w drogę i niebawem znaleźli się na skraju lasu.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł Jan Oullier.
Istotnie pan Marek ujrzał nieopodal folwark Banloeuvre. Jan Oullier rozejrzał się uważnie dokoła. Jak okiem sięgnął, droga była wolna. Przeszedł przez drogę sam, poczem otworzył kluczem drzwi i rzekł:
— Niech pan wejdzie!
Pan Marek przeszedł szybko przez gościniec i znikł w drzwiach otwartych. Drzwi zamknęły się za mężczyznami. W sieni ukazała się biała, postać.
— Kto tam? — spytał głos kobiecy, ale silny i rozkazujący.
— Ja, panno Berto — odparł Jan Oullier.
— Nie jesteście sami?
— Jestem z tym panem z Paryża, który chce się widzieć z Petit-Pierre’m.
Berta zbliżyła się do podróżnego.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/482
Ta strona została przepisana.