Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/483

Ta strona została przepisana.

— Proszę pana... za mną — rzekła i zaprowadziła pana Marka do salonu dosyć ubogo umeblowanego; posadzka wszakże była doskonale wywoskowana, a firanki nieposzlakowanej białości. Na kominku palił się ogień, a przy tym ogniu stał stolik z przygotowaną wieczerzą.
— Proszę, niech pan siada — odezwała, się znów Berta z ujmującą uprzejmością — pan pewnie głodny i spragniony; niechże się pan posili, Petit-Pierre śpi; ale wydał rozkaz, żeby go obudzić, jeśli kto przybędzie z Paryża. Pan przyjeżdża z Paryża?
— Tak jest.
— Wrócę za dziesięć minut.
I Berta znikła, jak widzenie.
Podróżny siedział przez kilka sekund nieruchomy ze zdumienia, Był bystrym obserwatorem, a nigdy nie zdarzyło mu się widzieć tyle wdzięku i uroku w połączeniu z taką energią. Rzekłbyś, młody Achilles, przebrany za kobietę, który nie widział jeszcze błysku miecza Ulisesa. Pogrążony w głębokiej zadumie, pan Marek nie myślał o jedzeniu, ani o piciu.
Berta, wróciła niebawem.
— Petit-Pierre gotów jest przyjąć pana — oznajmiła.
Podróżny wstał, Berta poszła naprzód. Trzymała w ręku krótką pochodnię, którą podnosiła, by oświetlać schody, a której blask padał jednocześnie na jej twarz. Podróżny z podziwem spoglądał na jej przepyszne włosy, na cudne oczy, na cerę matową, jaśniejącą młodością i zdrowiem, na ruchy energiczne, swobodne, na postać bogini.
Młoda, dziewczyna, zapukała do drzwi jednego z pokojów.