i księżna uczula łzę, spadając z oczu wiernego stronnika na jedną z dłoni, którą w rękach swoich zatrzymał.
— Łza! — odezwała się — czy przynosi mi pan złe wieści?
— Ta łza wypływa z mego serca — odparł pan Marek — i wyraża moje przywiązanie i głęboki żal, jaki imnie przejmuje na widok księżnej pani takiej osamotnionej, opuszczonej na ubogim folwarku w Wandei, księżnej pani, którą widziałem...
Urwał, łzy nie pozwoliły mu mówić.
— Tak, w Tuileryach — dokończyła księżna — nieprawda, na stopniach tronu? Otóż, kochany panie, byłam tam, z pewnością gorzej strzeżona i mniej dobrze obsłużona, niż tutaj; tutaj bowiem strzeże mnie i obsługuje wierność, która się poświęca, gdy tam ludzie dokoła mnie kierowani byli interesem, który oblicza... Ale jakie są wieści z Paryża, prędko! Czy dobre?
— Księżna pani zechce uwierzyć — odparł pan Marek — że z głębokim żalem, ja, człowiek zapału, zmuszony jestem być wysłańcem rozwagi.
— A... a więc, gdy moi przyjaciele w Wandei idą na śmierć, moi przyjaciele w Paryżu są rozważni. Widzi pan, że miałam słuszność, mówiąc, iż jestem tutaj lepiej strzeżona, a zwłaszcza lepiej obsłużona, niż w Tuileryach.
— Lepiej strzeżona, może; ale lepiej obsłużona, nie! Bywają chwile, w których rozwaga jest warunkiem powodzenia.
— Ależ, panie — rzekła księżna niecierpliwie — wiem równie dobrze, jak pan, o tem, co się dzieje w Paryżu, wiem zatem, że wybuch rewolucyi jest naglący.
— Żyjemy od półtora roku odparł adwokat głosem
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/485
Ta strona została przepisana.