Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/492

Ta strona została przepisana.

Księżna milczała przez chwilę, poczem odezwała się łagodniej:
— Uznaję pańskie poświęcenie; ale nie zna pan nastroju Wandei; informowali pana o nim tylko ci, którzy są przeciwni ruchowi.
— Niech i tak będzie; przypuśćmy, chociaż tak nie jest, że Wandea powstanie, jak jeden mąż; przypuśćmy, że otoczy księżnę panią swymi batalionami, przypuśćmy, że nie będzie targowała się z panią ani o krew, ani o ofiary, ale Wandea to jeszcze nie Francya!
— Powiedziawszy mi już, że lud Paryża nienawidzi lilii i pogardza białym sztandarem, zechce pan może wmówić we mnie, że cała Francya podziela uczucia ludu Paryża?
— Niestety! Francya jest logiczna, a to my ścigamy urojenie, marząc o przymierzu między prawem boskiem a zwierzchnictwem ludu. Prawo boskie prowadzi nieuchronnie do absolutyzmu, a Francya absolutyzmu już nie chce.
— Absolutyzm! absolutyzm! wielkie słowo dla nastraszenia małych dzieci.
— Nie, to bynajmniej nie wielkie słowo; to poprostu słowo straszne. Może jesteśmy bliżsi rzeczy samej, niż mniemamy; jednakże z przykrością wyznać muszę, iż nie sądzę, żeby to dla królewskiego syna księżnej pani Bóg zachował niebezpieczny zaszczyt okiełznania lwa-ludu.
— A to dlaczego?
— Dlatego, że jemu przedewszystkiem lew-lud nie dowierza, dlatego, że skoro tylko ujrzy go, zbliżającego się z dala, lew potrząśnie grzywą, naostrzy szpony