i uprowadzę go w góry Kalabryi. Widzi pan, jeśli trzeba, żeby okupił tron Francyi ustąpieniem jednej prowincyi, jednego miasta, jednej fortecy, jednego domu, jednej chaty, jak ta, w której obecnie przebywam, daję panu słowo regentki i matki, że nigdy królem nie będzie! a teraz, nie mam panu już nic do powiedzenia. Niech pan idzie i powtórzy moje słowa tym, którzy pana wysłali.
Pan Marek powstał z kolan i złożył księżnej głęboki ukłon, czekając, żeby w chwili odejścia podała mu jedną rękę, jak wyciągnęła doń obie, gdy przybył; ale księżna nie poruszyła się, siedziała groźna, z zaciśniętemi pięściami, z brwiami zmarszczonemi.
— Niechaj Bóg ma waszą wysokość w swojej opiece! — rzekł poseł, uważając, iż nie powinien czekać dłużej, i mniemając słusznie, że, dopóki się nie usunie, ta szlachetna dusza nie okaże cienia słabości.
Nie mylił się; ale, zaledwie drzwi zamknęły się za nim, księżna pani, złamana takim długim wysiłkiem, opadła na łóżko, wybuchając łkaniem i szepcąc: \
— Och! Bonneville’u! mój biedny Bonneviłle‘u!
Niezwłocznie po rozmowie, którą tylko co opowiedzieliśmy, podróżny opuścił folwark Banloeuvre; zale-