żało mu na tem, żeby być z powrotem w Nantes przed południem.
W kilka minut po jego odejściu Petit-Pierre, jakkolwiek’dzień świtał zaledwie, przywdział swój strój wieśniaczy i zeszedł do izby parterowej. Izba to była obszerna, a umeblowanie jej stanowiła wielka szafa dę;bowa, dwa łóżka, osłonięte firankami z zielonawej serży, dwa zwyczajne dzbany i zegar, zamknięty w wysokiej skrzyni z drzewa rzeźbionego; chód tego zegara sam tylko przypominał życie śród ciszy nocnej.
W wysokim i szerokim kominku płonął ogień. Gdy Petit-Pierre otworzył drzwi, mężczyzna jakiś, który grzał się przy tym ogniu, wstał i oddalił się z szacunkiem, ustępując miejsca przybyszowi. Ale Petit-Pierre dał mu znak ręką, żeby powrócił na swoje krzesło, naprzeciwko tego mężczyzny. Był to Jan Oullier.
Petit-Pierre oparł głowę na dłoni, a rękę na kolanie i pogrążył się w zadumie. Nogą zaś poruszał gorączkowo, tak, że drżenie udzielało się całej postaci, co świadczyło, że Petit-Pierre był gniewnie wzburzony.
Jan Oullier, który miał też swoje troski i zgryzoty, siedział ponury i milczący; kręcił machinalnie w palcach fajkę, którą wyjął z ust, za wejściem Petit-Pierre’a, i od czasu do czasu z piersi jego wydobywało się westchnienie, do groźby podobne.
Petit-Pierre odezwał się pierwszy.
— Która godzina? — zapytał.
— Pół do piątej.
— Idźcie obudzić naszych przyjaciół; im polityka spać pozwala; ale jabym nie mogła; bo moja polityka to miłość macierzyńska, Idźcie, mój przyjacielu!
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/497
Ta strona została przepisana.