Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/498

Ta strona została przepisana.

Jan Oullier wyszedł. Petit-Pierre, ze schyloną głową, przeszedł kilka razy przez izbę; tupał nogą niecierpliwie, załamywał rozpaczliwie ręce, a gdy powrócił przed ognisko, dwie wielkie łzy staczały się po jego policzkach, pierś podnosiła się ciężkim oddechem. Padł tedy na kolana i, składając dłonie, zaniósł modlitwę do Boga, by go oświecił, co czynić powinien, by mu dał siłę niepokonaną do spełnienia zadania, albo natchnął go rezygnacyą, pozwalającą znieść z poddaniem nieszczęście.
W kilka, chwil później Gaspard, Ludwik Renaud i margrabia Souday weszli do izby.
Na widok Petit-Pierre’a, pogrążonego w zadumie i w modlitwie, zatrzymali się w progu. Ale Petit-Pierre usłyszał skrzypnięcie drzwi; wstał i, zwracając się do przybyszów, rzekł:
— Zbliżcie się, panowie, i zechciejcie wybaczyć, że przerwałem wam sen; ale muszę was zawiadomić o postanowieniach niesłychanej wagi.
— To my powinniśmy prosić waszą wysokość o przebaczenie za to, że nie uprzedziliśmy jej woli, żeśmy spali, gdy mogliśmy być jej potrzebni — rzekł Ludwik Renaud.
— Dajmy pokój komplimentom — przerwał Petit-Pierre, stając plecami do kominka, gdy Wandejczycy ustawili się w półkole — wezwałam was, dobrzy i kochani przyjaciele, by wam zwrócić wasze słowo i pożegnać was.
— Zwrócić nam nasze słowo! pożegnać nas! — zawołali młodzi stronnicy ze zdumieniem. — Czyżby wasza królewska wysokość zamierzała nas spuścić? To niepodobna.