Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/511

Ta strona została przepisana.

i że, jeśli pan nie zna hasła, mogłoby pana spotkać nieszczęście.
— Mnie?
— Zarówno pana, jak każdego innego: z odległości dziesięciu kroków można nie poznać, że pan jest tutaj gospodarzem domu.
— Ale pan zna to hasło?
— Oczywiście.
— Niechże pan zatem mi je powie.
Jan Oullier potrząsnął głową.
— To rzecz margrabiego Souday’a; niech pan idzie do niego, niech mu pan oznajmi, że pan chce wyjść i że w tym celu potrzebne jest panu hasło, a on je panu powie... o ile uzna za stosowne.
Michał, oczywiście, nie poszedł za tą radą i, zbity z tropu, usiadł na przewróconem do góry dnem korycie, które zastępowało ławkę przy bramie wewnętrznej dziedzińca. Pogrążył się ponownie w zadumie — przemyśliwał nad wynalezieniem wiarogodnej wymówki do opuszczenia Banloeuvre. Jan Oullier wsunął się ponownie w swoja słomę, ale, jakkolwiek słoma się nie poruszała, Michał dostrzegł w stogu otwór, w którym błyszczało coś, co było niewątpliwie okiem Jana Oullier’a. Młodzieniec nie mógł się nawet łudzić, że zdoła oszukać oko tego czujnego stróża.
Michał szukał jeszcze upragnionej wymówki, gdy rozpaliły się na widnokręgu pierwsze promienie jutrzenki, ozłociły dach słomiany budynku i zabarwiły blaskami opalowymi szyby wązkich okien.
Stopniowo, dokoła Michała budziło się życie; rozległ się ryk wołów, dopominających się o paszę; owce be-