Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/512

Ta strona została przepisana.

czały niecierpliwie i wysuwały szare pyski poprzez kraty drzwi owczarni, wyrywając się w pole; kury zeskakiwały z grzędy i przeciągały się, gdacząc, na gnojowisku; gołębie wychodziły z gołębnika i siadały na dachu, gruchając odwieczny hymn miłości, kaczki wreszcie, prozaiczniejsze, uszykowały się długim rzędem przed bramą wjazdową, przepełniając powietrze przeraźliwym wrzaskiem, mającym niewątpliwie wyrazić zdumienie, na widok bramy tak mocno zamkniętej, skoro im było tak pilno lecieć unurzać się w kałuży.
Na te różne odgłosy, tworzące koncert poranny dobrze zorganizowanego folwarku, otworzyło się z cicha okno tuż nad głową Michała, i w oknie tem ukazało się oblicze Petit-Pierre’a. Ale nie dostrzegł młodego barona; wzniósł oczy w niebo i stał pogrążony bądź w myślach swoich, bądź we wspaniałości widowiska, jakie roztaczało się przed jego oczyma na widnokręgu.
Oczy każdego, a zwłaszcza księżnej, nieprzyzwyczajonej do widoku wschodzącego słońca, byłyby olśnione płomienistemi smugami, jakie król dnia zsyłał na równinę; a w blasku tych płomieni iskrzyły się, niby tysiące drogich kamieni, osypane kroplami rosy, drżące liście na drzewach w lesie; niewidzialna ręka podnosiła z lekka zasłonę oparów, rozpostartą nad doliną, odsłaniając stopniowo, jak wstydliwa dziewica, jej piękności, jej wdzięki, jej przepych.
Petit-Pierre przez czas jakiś wpatrywał się z zachwytem w czarodziejski obraz, poczem, opierając głowę na dłoni, szepnął ze smutkiem:
— Niestety! ci, którzy mieszkają w tym ubogim, pozbawionym wszelkich wygód, domu, są jednakże szczęśliwsi ode mnie!