Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/513

Ta strona została przepisana.

Pod wpływem tego zdania, niby pod uderzeniem różdżki czarodziejskiej, rozjaśniło się w mózgu młodzieńca i zabłysła w nim myśl a raczej wymówka, której daremnie szukał od dwóch godzin. Siedział cicho przytulony do muru i wstał dopiero wtedy, gdy okno zamknęło się i mógł być pewien, że nie będzie widziany.
— Panie — rzekł do Jana Oullier’a, idąc prosto do szopy — Petit-Pierre wyglądał oknem.
— Widziałem go — odparł Wandejczyk.
— Mówił do siebie; czy pa,n słyszał, co powiedział?
— Nic mnie to nie obchodziło i dlatego nie słuchałem.
— A ja, siedząc bliżej, słyszałem mimowoli.
— I cóż?
— Otóż nasz gość uważa, że ma mieszkanie niemiłe i niewygodne; istotnie, brak tu wszystkiego, co, skutkiem przyzwyczajeń arystokratycznych, stanowi dlań przedmioty pierwszej potrzeby. Czy nie mógłby pan, za moje pieniądze, oczywiście, dostarczyć Petit-Pierro’owi tych przedmiotów?
— A to skąd, proszę ja pana?
— A no, z najbliższego miasteczka, z Légé, albo z Machecoul’u.
Jan Oullier potrząsnął głową.
— Niepodobna — odparł.
— A to dlaczego? — spytał Michał.
— Dlatego, że zakupywanie w tej chwili przedmiotów zbytku w miejscach, które mi pan wskazuje, gdzie ani jeden czyn, ani jeden giest pewnych ludzi nie ujdzie uwagi, obudziłoby niebezpieczne podejrzenia.
— Nie mógłby pan zatem udać się do Nantes? — zapytał Michał.