wydostać, ile o rozłące z tą, którą kochał. Zdawało mu się, że ta brama nawpół spróchniała, jest z bronzu i że w przyszłości spotka ją zawsze między słodkiem obliczem Maryi a sobą. I, gdyby się nie obawiał drwin Jana Oullier’a — nie miał już teraz żadnych wątpliwości, że stary gajowy jest mu bardzo nieżyczliwy — byłby zapukał do tej bramy i powrócił, by przynajmniej raz jeszcze ujrzeć swoją słodką Maryę.
Oddalił się tedy, niebardzo wiedząc, w jaką stronę kieruje swe kroki. Stało się, że wszedł na drogę, wiodącą do Légé, i naraz rozległ się turkot kół; Michał odwrócił głowę i ujrzał dyliżans, który jechał z Sables d’Olonne do Nantes. Widok wehikułu położył koniec jego wahaniom — zatrzymał dyliżans, wsiadł i w kilka godzin później był w Nantes. Tu pośpieszył do oberży, zamknął się we wskazanym przez gospodarza pokoju i oddał się zupełnej rozpaczy. Płacząc rzewnie, zastanawiał się, czy nie najlepiej byłoby powrócić niezwłocznie do Banloeuvre, rzucić się do nóg Petit-Pierre’a i prosić, by zechciał być jego pośrednikiem i wyjaśnić wszystko.
Wyrzucał sobie, że nie uczynił tego rano i że kierował się obawą zranienia dumy Berty.
Ten bieg myśli przypomniał mu, z natury rzeczy, cel, a raczej pretekst podjętej podróży; należało zakupić niektóre przedmioty zbytku wiejskiego, mające dla obojętnych usprawiedliwić jego nieobecność; po załatwieniu zaś tych sprawunków trzeba było napisać straszny list, który był jedynym, prawdziwym powodem jego podróży do Nantes. Michał uznał nawet, że od tego listu powinien zacząć. Powziąwszy to postanowienie, usiadł przy stole bez straty czasu i napisał list następujący,
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/515
Ta strona została przepisana.