licach Machecoul’u chłopa, na którego dyskrecyę mógłby liczyć, i czekać w lesie na odpowiedź, stanowiącą o jego przyszłości.
Tak też postanowił uczynić. Resztę wieczoru spędził na załatwianiu sprawunków, ułożył wszystkie zakupy w walizie, a do następnego ranka odłożył nabycie konia, który mu był potrzebny do dalszej kampanii, jaką rozpoczął.
Nazajutrz, istotnie, około godziny dziewiątej rano, Michał, na doskonałym normandczyku, z walizką przed sobą na siodle, wyruszał z powrotem do kraju Retz.
Był to dzień jarmarku, a napływ wieśniaków na ulicach i bulwarkach w Nantes był wielki; w chwili, gdy Michał stanął na moście Rousseau, przejście było literalnie zatarasowane szeregiem wozów ze zbożem, wózków z jarzynami, koni, mułów, chłopów, chłopek, a wszyscy mieli w koszykach, w workach, do siodła przytwierdzonych, w blaszankach artykuły spożywcze, które znosili dla zaopatrzenia miasta.
Niecierpliwość Michała była taka wielka, że nie zawahał się wjechać w ten tłum; wtem ujrzał wychodzącą z tłoku w stronę przeciwną młodą dziewczynę, na