Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/529

Ta strona została przepisana.

— To poprostu człowiek, który niesie drugiego człowieka na ramionach — odezwał się teraz kapral.
— Kapral ma słuszność — oświadczyli chórem żołnierze.
— Ja mam zawsze słuszność; najpierw, jako wasz kapral, a potem, jako wasz zwierzchnik; a jeśli kto ma jeszcze jakie wątpliwości, to przekona się niebawem o prawdzie słów moich, bo oto nasi ludzie nadchodzą tutaj.
Istotnie, żebrak, który stał się powodem powyższej wymiany zdań, a w którym czytelnicy nasi poznali już Trigaud’a, podobnie, jak w dudach, katarynce i sakwie poznali jego przewodnika Aubin’a, skręcił na lewo i zmierzał ku żołnierzom. Niebawem też stanął przed nimi i wyciągnął rękę.
— Kapralu, powiedzieliście słusznie, że to człowiek, który niesie drugiego człowieka na ramionach.
— Nie, omyliłem się — odparł kapral.
— Jakto?
— Bo niesie tylko połowę człowieka.
Żołnierze roześmieli się chórem z tego dowcipu kaprala.
— Ten się nie rujnuje na spodnie, co?
— A jeszcze mniej na buty! — wtrącił kapral, wywołując nowy wybuch wesołości żołnierzy.
— Jacy oni szpetni! — zauważył jeden z żołnierzy. — Możnaby pomyśleć, słowo honoru, że to małpa siedzi na niedźwiedziu.
Podczas tych żartów Trigaud stał bez ruchu, z ręką wyciągniętą, nadając twarzy wyraz, który miał budzić współczucia. Krótka-Radość natomiast, w charakterze mówcy spółki, powtarzał swoim głosem nosowym: