Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/538

Ta strona została przepisana.

Wóz, a raczej woźnica, usłuchał. Kapral i czterej żołnierze wyszli z koszar, by obejrzeć i wóz i woźnicę. Wóz, naładowany sianem, podobny był do wszystkich wozów, jakie przejeżdżały drogą do Nantes; woźnica objaśnił, że jedzie do Saint-Philbert z sianem dla swego pana; dodał, że jedzie nocą, żeby nie tracić czasu, takiego cennego w tej porze roku, i podoficer kazał go przepuścić.
Ale wóz, zaprzężony w jednego konia, zatrzymał się w punkcie takim prostopadłym, że wszelkie wysiłki konia i woźnicy nie zdołały ruszyć wozu z miejsca.
— Czy to ma sens obarczać tak biedne zwierzę! — rzekł kapral. — Widzicie przecież, że wasz koń ma ciężar dwa razy większy, niż zdolny jest unieść.
— Jaka szkoda — odezwał się jeden z żołnierzy — że sierżant wygnał tego byka, którego mieliśmy tutaj! zaprzęglibyśmy go obok konia, a poruszyłby wóz z pewnością.
— O ile pozwoliłby się zaprzęgnąć — wtrącił inny żołnierz.
Gdyby ten, który powiedział te słowa, mógł widzieć, co się działo z tyłu, za wozem, zrozumiałby niezwłocznie, że, istotnie, Triagud, nie pozwoliłby się zaprzęgnąć, gdyby chciano, żeby, ciągnął wóz naprzód. Nadto zaś żołnierz zdałby sobie sprawę z trudności, z którą walczył koń, nie mogąc pociągnąć wozu; trudność ta bowiem polegała przeważnie na tem, że Trigaud, osłonięty zupełnie ciemnościami, uczepił się drąga drewnianego, przytrzymującego siano, przechylił się w tył i nader skutecznie przeciwstawiał swoją siłę sile konia.
— Czy chcecie, żebyśmy wam dopomogli? — spytał kapral wieśniaka.