Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/539

Ta strona została przepisana.

— Niech-no pan poczeka, spróbuję jeszcze sam — odparł woźnica, który skierował wóz nieco w bok, tak, że stanął w miejscu mniej spadzistem, poczem wziął konia za uzdę i zaciął go potężnie batem, zachęcając przytem zwierzę głosem; żołnierze wtórowali woźnicy okrzykami. Koń wyprężył wszystkie cztery nogi, krzesząc z kamieni tysiące iskier, poczem upadł, a w tejże chwili, jak gdyby koła natrafiły na przeszkodę, która zachwiała ich równowagą, wóz pochylił się w lewo i runął wzdłuż budynku.
Żołnierze rzucili się ku przodowi wozu, śpiesząc oswobodzić konia od zaprzęgu. Stąd wynikło, że nie spostrzegli Trigaud’a, który, zadowolony z wyniku, do jakiego przyczynił się potężnie, włażąc pod wóz i unosząc go swemi herkulesowemu ramionami, odchodził spokojnie i znikł za płotem.
— Czy chcesz, żebyśmy ci dopomogli podnieść wóz? spytał kapral chłopa. — Tylko trzeba będzie, żebyś poszedł po drugiego konia.
— O! nie — odparł woźnica. — Dosyć czasu będzie jutro! To widocznie Pan Bóg nie chce, żebym jechał dalej; nie trzeba się sprzeciwiać Jego woli.
Co rzekłszy, chłop zarzucił lejce na grzbiet konia, wsiadł na oklep i odjechał, pożegnawszy żołnierzy przyjaznem „dobranoc“.
W oddaleniu dwustu kroków od tych koszar tymczasowych przyłączył się do niego Trigaud.
— No, co — zapytał chłop — dobrze urządziłem, jesteś zadowolony?
— Tak — odparł Trigaud — tak właśnie kazał kum Aubin Krótka-Radość.