Biedny chłopiec wydawał się jednocześnie niesłychanie zdumionym i głęboko upokorzonym tem, że on, taki słaby, wpadł w ręce kobietom takim mocnym; spojrzenia jego szły od Berty do Maryi i od Maryi do Berty; nie mógł znaleźć jednego słowa, by im odpowiedzieć.
Wreszcie nie widział innego sposobu zaradzenia swemu zakłopotaniu, tylko ukrył twarz w dłonie.
— Boże! — zawołała Marya zaniepokojona — czy panu słabo?
Młodzieniec nie odpowiedział.
Berta rozsunęła mu delikatnie dłonie i, spostrzegłszy, że płacze, stała się w jednej chwili równie łagodna i równie współczująca, jak siostra.
— A więc rana pańska jest cięższa, niż się wydaje, i cierpi pan bardzo dotkliwie, skoro pan tak płacze? — spytała Berta. — W takim razie niech pan wsiądzie na konia mojego, albo siostry i obie z Maryą odprowadzimy pana do domu.
Ale młodzieniec potrząsnął głowo przecząco.
— Mój panie — rzekła Berta tonem nalegającym — dość tych dzieciństw. Obraziłyśmy pana; ale czy mogłyśmy przypuścić, że pod pańską kurtką myśliwską znajdziemy wrażliwość młodej dziewczyny? Jakkolwiekbądź nie miałyśmy słuszności, uznajemy to i przepraszamy pana. Czy żywi pan jeszcze do nas urazę?
— Nie — odparł młodzieniec — zły jestem tylko na siebie.
— A to dlaczego?
— Nie wiem, co pani odpowiedzieć... Może wstyd mi, że okazałem się słabszym od pań, ja, mężczyzna; może po prostu dręczy mnie jeszcze myśl powrotu do domu... Co powiem matce, by wytłómaczyć tę ranę?
Dziewczęta spojrzały po sobie; one, kobiety, nie
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/54
Ta strona została przepisana.