— A więc szczęść Boże! Ja odprowadzę konia tam, skąd go wziąłem. Ale, skoro woźnica obudzi się jutro i zacznie szukać swego siana, toż się zdziwi, gdy je znajdzie tam, na górze!
— Powiesz mu, że to dla dobra sprawy — odpowiedział Trigaud — i zmilknie.
Pożegnali się. Ale Trigaud nie oddalił się; wałęsał się w dalszym ciągu w okolicy, dopóki zegar w Saint-Colombin nie wybił jedenastej; wówczas powrócił na wzgórze, trzymając chodaki w ręku i, po cichutku, nie zwracając uwagi warty, zdołał podejść do okna więzienia. Tu wyciągnął powoli siano z wozu i rozesłał je na ziemi, tak, że utworzyła się warstwa bardzo gruba; poczem opuścił ostrożnie na tę warstwę kamień młyński, zasłaniający okno, pochylił się do tego okna, połamał deski, które je zamykały od wewnątrz, wyciągnął Aubin’a, popychanego z tyłu przez Michała, a następnie i jego samego. Poczem, umieściwszy obu na swoich ramionach, Trigaud, ciągle boso, pomimo olbrzymiej postaci swojej i podwójnego ciężaru, jakim był obarczony, oddalił się cicho, jak kot, chodzący po kobiercu. Gdy uszedł z jakie pięćset kroków, przystanął, nie dlatego, żeby był zmęczony, ale dlatego, że tak chciał Aubin Krótka-Radość.
Michał zsunął się na ziemię, wydobył z kieszeni garść pieniędzy, między którymi były i sztuki złota, i złożył je na szerokiej dłoni Trigaud’a. Trigaud zamierzał zsypać pieniądze do kieszeni dwa razy szerszej, niż jego dłoń, ale Aubin go powstrzymał.
— Oddaj to panu rzekł — my nie bierzemy z dwóch rąk.
— Jakto! z dwóch rąk? — zapytał Michał.
Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/540
Ta strona została przepisana.